Są takie książki, obok których nie da się przejść obojętnie. Nagle wydaje się, że każdy o nich mówi, z instagrama wysypują się zdjęcia danej powieści, bo każdy nakręcony czyta, wychwala i łańcuszek uwielbienia ciągnie się wciąż dalej i dalej, tworząc wokół książki swego rodzaju mały kult wyznawców. Pamiętam doskonale, kiedy „Buntowniczka z pustyni” autorstwa Alwyn Hamilton, nagle owładnęła bookstagramem i wyskakiwała praktycznie w każdej księgarni internetowej. Tego nie dało się nie znać, podobnie jak „Czasu Żniw” , na który hype był równie wielki. Czasami jednak bywa tak, że wszechobecne uwielbienie przytłacza i nie ma się ochoty wówczas uczestniczyć w szale na daną pozycję. Ja, mimo że „Buntowniczkę z pustyni” znałam i miałam na półce już od dawna, dopiero w ten weekend się w nią zaczytałam. I naprawdę żałuję, że zrobiłam to tak późno.
O czym jest „Buntowniczka z pustyni”, czyli fantastyka w arabskich klimatach
Życie kobiet w pustynnej krainie Miraji nie należy do łatwych, o czym każdego dnia przekonuje się siedemnastoletnia Amani. Dziewczyna o niespotykanych wśród ludu niebieskich oczach, mieszka gdzieś na skraju krainy, w zabitej deskami, zapomnianej mieścinie Dustwalk. Jako kobieta, która w Miraji pozbawiona jest wszelkich praw, marzy skrycie o uwolnieniu się od despotycznego wuja, jego żon i córek. Zachęcona opowieściami z listów siostry swej matki, pragnie udać się do Izmanu, stolicy Miraji. Miejsca wydającego się tym, czego nasza Buntowniczka z pustyni szuka. Miejsca, w którym mogłaby się poczuć wreszcie wolna i zależna wyłącznie od samej siebie.
Amani, by zrealizować swój plan ucieczki, bierze udział w zawodach strzeleckich, mających kusząco wysoką nagrodę dla zwycięzcy. Przebrana za chłopaka dziewczyna z łatwością pokonuje swych przeciwników. Wychowana w mieście z największą fabryką broni Amani nauczyła się strzelać lepiej niż mężczyźni. Wydawałoby się, że nie ma sobie równych i nagroda jest w zasięgu ręki. Gdyby nie pewien chłopak, obcokrajowiec o imieniu Jin, któremu równie mocno zależy na wygranej.
Jak się można zapewne domyślić, splot pewnych wydarzeń kieruje Amani na pustynie. Opuszcza swą mieścinę, nie zdając sobie jednak sprawy, ile niebezpieczeństw czyha na nią wśród piaskowych wydm. Jednak nie tylko tajemnicze bestie przemierzające bezkresne piaski okazują się jedynym zagrożeniem. Okazuje się, że ludzie potrafią być równie groźni, a nasza Niebieskooka Bandytka musi zdecydować, czy dołączy do budzącej się nieśmiało rebelii przeciw tyranii Sułtana.
Buntowniczka z pustyni – czyli klimat i charakterni bohaterowie przepisem na sukces?
„Buntowniczka z pustyni” ma niesamowity klimat. Autentycznie czuje się, jakbyśmy przemierzali pustynie razem z Amani i Jinem. Tajemnicze stworzenia, mityczne Dżiny, czary i złorzeczenia okazują się nie tylko opowiastkami szeptanymi przy ognisku. Zmierzenie się z tą rzeczywistością przez zadziorną i odważną bohaterkę sprawia, że czytelnik przepada na te kilka godzin. Przez powieść się mknie, raz za razem przerzucając kolejne strony, wchłaniając opowieść w otoczce piaskowych klimatów. Alwyn Hamilton mocno sugerowała się kulturą Bliskiego Wschodu, dodając jeszcze kilka akcentów Dzikiego Zachodu. Tym samym stworzyła tajemniczy, bajkowy klimat – niespokojnie targany zewem rodzącej się rebelii. Chcąc nie chcąc zanurzamy się w tej historii, kibicując Amani, której wspomniane wcześniej niespotykane niebieskie oczy kryją zaskakującą prawdę.
Podsumowanie i ostateczna ocena
Nigdy nie sądziłam, że pustynne klimaty to będą moje klimaty. Raczej preferuję zimne, niebezpieczne, lodowe krainy niżeli bezkresne piaski i żar jarzący z nieba. „Buntowniczka z Pustyni” mimo to mnie urzekła. Ja przepadłam bez reszty, przeczytawszy to tak naprawdę w jeden wieczór.
Nie jest to rzecz jasna powieść na miarę „Drogi Królów” Brandona Sandersona, której zachwyty będziecie mogli zobaczyć w kolejnej recenzji. Trzeba mieć na uwadze, że jest to powieść młodzieżowa, dlatego też zachowania niektórych bohaterów bywają infantylne. Należy też wspomnieć, że niekiedy dialogi były nieco sztuczne, nienaturalne i raczej napisane ku ucieszy fanów miłosnych uniesień, niżeli mogące się pojawić tak w prawdziwym życiu. Trzeba mieć to na uwadze, bo jednak powieści YA bez wątku miłosnego raczej nie mają racji bytu. Tak już jest, tak się to już kojarzy, dlatego nie ma co wiele oczekiwać, a przyjąć lekturę po prostu jako miły umilacz czasu.
Język powieści też nie jest skomplikowany. Widać, że to debiut i niekiedy pojawiają się absurdalne rzeczy, niemniej jednak uważam, że klimat ta historia ma intrygujący. „Buntowniczka z pustyni” to lekkie czytadełko na spokojny wieczór z herbatką. Nie jest to fantastyka pełną parą, ale też jej tak nie oceniam. Dla mnie to młodzieżowe fantasy, które otrzymało ode mnie siedem na dziesięć gwiazdek. Dobrze się przy tej książce bawiłam.
A jeśli chodzi o debiuty i historie, o których swego czasu było głośno, kiedy wychodziły, to zamierzam przeczytać drugi tom „Czasu Żniw” Samanthy Shannon. Pierwsza część nie przypadła mi do gustu, ale napisałam, że dam temu jeszcze szansę, gdyż mam kolejne części. Słyszałam, że drugi tom jest lepszy. Dlatego też dzisiejszego wieczoru sięgam po „Zakon Mimów” i mam nadzieję, że nie rozczaruję mnie tym razem.