Nie jest ciężko nas namówić na spędzenie czasu w ciepłym łóżku z kawą w ręku i przekąskami gdzieś pomiędzy nami. Jeśli już dochodzi do takiej sceny, to już wiadomo, że będzie coś oglądane. Przeważnie jako ludzie lubujący się w dłuższych seriach (w tym przypadku serialowych, nie książkowych), tak i czasem nam zdarza się odstąpić od reguły i sięgnąć po coś krótkiego i zwięzłego. Coś, co ma być jedną zakończoną w godzinną lub czasem trzygodzinną sesję filmową, z początkiem, środkiem i zakończeniem. Po właśnie taki film sięgnęliśmy w miniony weekend.
„Wiek Adaline” widniejący na netfliksowej platformie przewijał się nam w polecanych już jakiś czas. A jako że tamtej soboty nie mieliśmy jakichś większych zachcianek co do gatunku filmowego, wybór padł na ów film Lee Tolanda Kriegera z roku 2015. Zachęceni interesującym opisem wraz z główną bohaterką, tytułową Adaline, ruszyliśmy śladami jej historii. Ale po kolei.
Wiek Adaline – o fabule słów kilka
„Historia urodzonej na początku XX wieku młodej kobiety, która wskutek wypadku przestaje się starzeć. Gdy poznaje mężczyznę, zaczyna rozważać wyjawienie sekretu swojej nieśmiertelności.”
Opis netfliksowej produkcji z pozoru wygląda na typowe romansidło. Byliśmy na to przygotowani, ale i problemu większego raczej nie mamy z tym gatunkiem. Zainteresowanie nasze jednak wzbudziła jedna wzmianka. Nie ciężko będzie wam zgadnąć – tak, chodzi o nieśmiertelność. No bo jak to, kobieta urodzona gdzieś na początku XX wieku, dwudziestoparoletnia, która ulega wypadkowi i przestaje się starzeć. W opisie nie wspomniano jakiego typu jest to wypadek, więc w mej głowie mimowolnie pojawiły się wampiry. Ale patrząc na spokojną, delikatną Blake Lively, ciężko mi było w to uwierzyć (chociaż z drugiej strony Claire Holt z miłej, spokojnej syreniej dziewczyny potrafiła się zamienić w krwiożerczą wampirzycę – pozdrowienia dla fanów Pamiętników Wampirów!). Ale nie, to kompletnie mi nie pasowało. A początkowe sceny z lektorem, który dosyć szczegółowo wyjaśniał, co przytrafiło się Adaline, tylko utwierdzały mnie, że wampirów tu nie uświadczymy (a szkoda).
Chciałabym jakoś zwięźle nakreślić Wam fabułę, wypunktować pozytywy tej historii, czy wyszczególnić ogólny zamysł tego filmu. Ale po dłuższym zastanowieniu doszłam do wniosku, że Wiek Adaline jest o niczym. Serio. To nie tak, że jestem uprzedzonym człowiekiem i nie doceniam kwintesencji melodramatycznych, ckliwych momentów. Jestem osobą wrażliwą i uwielbiam historie miłosne z nutką dramatyzmu. Wiek Adaline jednak ani mnie nie wzruszył, ani nie poruszył, bo ani tu jakichś głębszych przemyśleń na temat przemijania, ani tajemniczości. I nie dam sobie wmówić, że przecież o to w tym wszystkim chodziło i nie pozwolę sobie wmówić, że jestem chyba ślepa, i że to film o przemijaniu widać gołym okiem. Nie, nie. Czy ktoś z Was oglądał „Pamiętnik„? To był film o przemijaniu, o trudach życia, pięknej miłości. Na nim płakałam jak bóbr, a Wiek Adaline wywoływał u mnie napady niekontrolowanego ziewania i nic poza tym.
Bohaterowie albo raczej ich brak
Blake Lively, aktorka grająca tytułową Adaline, wydaje się stworzona do tej roli, to trzeba przyznać. Posągowa uroda aktorki idealnie wpasowuje się kanon urody minionego wieku. Jej zachowanie czasem również przywodzi na myśl , że ma się do czynienia z kimś, kto swoje już w życiu przeżył. Cóż, nie każdy może pochwalić się stuletnim bagażem doświadczeń, a do tego wszystkiego nie utraciwszy choćby grama młodości. Dla Adaline nie jest to jednak powód do szczęścia. Zmuszona jest do ciągłej ucieczki, zmian tożsamości, porzucania przyjaciół poznawanych na przestrzeni tych stu lat. A wszystko to przez wścibskość ludzi, chcących stworzyć z Adaline królika doświadczalnego.
Po części jest to zrozumiałe, w końcu to niecodzienne spotkać osobę, która się nie starzeje. Z drugiej jednak strony sama otoczka wokół tej wiecznej ucieczki jest znikoma. Nie ma tu ani krzty grozy, niebezpieczeństwa, tajemniczości. Widz ma wszystko wyłożone na tacy. Odbiera się mu możliwość analizy, łączenia faktów, które w innej perspektywie stałyby się cudownym zaskoczeniem. Odnosi się w niektórych momentach wrażenie, że Wiek Adaline traktuje widza jak nierozumną istotę, która pozbawiona jest choć odrobiny umiejętności logicznego myślenia. Wszystko, jak małemu dziecku, zostaje wytłumaczone już na początku. Osobiście uważamy, że był to zabieg wysoko niefortunny. Jako że w późniejszym etapie filmu z łatwością, jaką przychodzi dziecku policzenie na palcach do trzech, odgadliśmy ciąg dalszy tej historii. A skoro już wiemy, jak to się dalej potoczy, to czyż nasze znudzenie nie jest wówczas uzasadnione?
Na gromkie brawa zasługuje jednak Harrison Ford, grający postać Williama. Te piętnaście minut, w których gra, są w zasadzie najbardziej intrygującym i emocjonalnymi momentami tego filmu. Pozostali bohaterowie przewijają się gdzieś, ale nie sprawiają, że widz ich zapamiętuje lub ich lubuje. Bezosobowość w tym filmie wykorzystano do maksimum, tych postaci nie da się polubić czy z nimi w jakikolwiek utożsamić. Są zwyczajnie nijacy i niewarci zapamiętania.
Podsumowanie i ostateczna ocena
Pomimo intrygującego pomysłu na fabułę, film jednakże jest bardzo przewidywalny. Być może nie powinno się wymagać od romansów z elementami melodramatycznymi zbyt wiele. Lecz brak jakiejkolwiek tajemniczości, którą dosyć dobitnie dało się odczuć, obejrzawszy zwiastun, mocno ciągnie „Wiek Adaline” w dół. Bo hej, ten zwiastun był naprawdę udany. Opis filmu jeszcze dodatkowo utwierdzał w przekonaniu, że to może być coś innego, ciekawego. Niestety brak tu jakichś przełomowych momentów, nutki tajemniczości, zmysłowości. Potencjał ów film miał, lecz naszym zdaniem został zupełnie niewykorzystany.
Film na pewno wielu ludziom się podobał, można to stwierdzić chociażby patrząc na ilość pozytywnych opinii na filmwebie. Jest to jednak specyficzne kino, które nie każdemu do gustu przypadnie. Jest mnóstwo lepszych filmów do obejrzenia niż „Wiek Adaline”. Lecz jeśli ktoś lubi wyciszający, spokojny, zadumany klimat, to jak najbardziej, a nuż znajdzie on w tym filmie dużo więcej niżeli my. Dla nas jednak była to historia, o której za tydzień już pamiętać raczej nie będziemy.