„Czas Żniw” Samanthy Shannon przez wielu czytelników uważany jest za jeden z najlepszych debiutów ostatnich lat. Książka zbierająca tak wiele pozytywnych opinii, nie mogła nie znaleźć się i w mojej osobistej liście „książek do przeczytania”. Chciałam na własnej skórze przekonać się, czy rzeczywiście zasłużyła na określenia takie jak „nadzwyczajna, rewelacyjna, nowatorska”. Czy „Czas Żniw” skradł również i moje serce? Czy powieść rzeczywiście jest godna polecenia?
Czas Żniw – o fabule słów kilka
Rok 2059. Dziewiętnastoletnia Paige Mahoney pracuje w kryminalnym podziemiu Sajonu Londyn. Paige jest jasnowidzem. Potrafi wejść w zaświaty, włamując się do ludzkich umysłów i pozyskując z nich informacje. Jasnowidzenie jest zakazane. Ludzie posiadający dar są odmieńcami niemającymi prawa istnieć. Paige jest wyjątkowo rzadkim typem jasnowidza, a mianowicie śniącym wędrowcem. Dzięki temu jest cennym darem dla swojego szefa – Jaxona Halla. Prowizoryczna wolność Paige zostaje jednakże zachwiana. Przez błąd, który popełnia zostaje zesłana do tajemniczej kolonii karnej, którą zarządza obca, potężna rasa Refaitów.
Świat powieści jest nietuzinkowy, dostrzec można w nim wiele nowatorskich pomysłów, imponujących mi, bo dotychczas we współczesnej fantastyce nie dane mi było zagłębić się w świat duchów. Segregacja jasnowidzów pod kątem ich zdolności i aur również robi wrażenie. Na początku powieści znajduje się diagram z rodzajami przedstawianych w powieści jasnowidzów. Na końcu zaś znajduje się słowniczek, w którym pokrótce opisane mamy najważniejsze, nieznane pojęcia.
To wszystko wydaje się tak szalenie rozbudowane i ambitne, lecz brnąc dalej, odnosi się wrażenie, że czyta się drugi tom. Zbyt wiele upchniętych informacji, pozostawionych często bez konkretniejszego wyjaśnienia, sprawia, że jak na tak obszerną książkę, tak naprawdę nie wiadomo, o czym ona jest. Fabuła w pewnym momencie zaczyna nużyć. Zwalnia tak bardzo, iż przyłapałam się na tym, że wracając na drugi dzień do książki, nie pamiętałam, o czym czytałam poprzedniego wieczoru. Pierwsze strony to niezrozumiały dla czytelnika bełkot strzępków informacji, których bez słowniczka nie idzie zrozumieć. Czym dalej, tym ciut lepiej, choć słowniczek okazuje się niezbędny, a zaglądanie do niego co jakiś czas po pewnym czasie zaczęło mnie irytować. Odnosiłam wrażenie, że coś przeoczyłam, że ominęłam rozdział, albo jakąś kluczową informacje, bez której błądzę po powieści, nie delektując się czytaniem. Dawno żadna książka tak bardzo mnie nie zmęczyła.
Zbiorowisko bohaterów bez charakteru
Największym problemem Czasu Żniw jest przeźroczystość bohaterów. Odnosi się wrażenie, że autorka nie obdarowała swoich postaci żadnymi cechami charakteru, prócz samego posiadanego daru, który wspomina nagminnie. W książce non stop bowiem czyta się o nadzwyczajności Paige. Owa nadzwyczajność polega wyłącznie na rzadkości daru, którego jest posiadaczką. Czas Żniw to zbiorowisko wielu bohaterów, jednakże jako czytelnik nie odczuwałam z nimi bliższej więzi. Nie byłam w stanie ich poznać. Z czasem przyłapałam się na tym, że gubiłam się w akcji. Ilość imion bez charakteru, przewijająca się na kartkach powieści, była w pewnych momentach przytłaczająca.
Powieść ciągnie się niemiłosiernie. Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że zaraz po odłożeniu książki na półkę, nie jestem w stanie konkretniej powiedzieć, o czym ona była. Miała pewien wątek główny, to fakt. Dało się dosyć dobitnie dostrzec, do czego to wszystko dąży. Jednakże przez brak jakiejkolwiek więzi z Paige kompletnie obojętne było mi to, czy jej się w końcu cokolwiek uda. Jeszcze nie zdarzyło mi się, bym nie czuła żadnej pozytywnej emocji w stosunku do głównego bohatera/bohaterki. Nie kibicowałam żadnej postaci w Czasie Żniw. Nie współczułam im, ani nie przeżywałam niczego z nimi, byli dla mnie wyłącznie postaciami ze zlepionymi literkami tworzącymi ich imiona, których nawet nie pamiętam. Słabo dali się poznać, a co dopiero polubić.
Podsumowanie i ostateczna ocena
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czytanie książki zajęło mi tak wiele czasu. Czas Żniw męczyłam ponad dwa miesiące. Utknęłam pewnego dnia w jednym momencie i na samą myśl, że miałabym do tej książki powrócić, chciało mi się płakać. Jednakże nie lubię nie kończyć książek, które zaczęłam, tak samo jak nie lubię zaczynać nowych powieści, nie skończywszy poprzednich. Wbrew sobie dzisiejszego poranka przysiadłam do ostatnich stronic i gdy skończyłam, poczułam ulgę, ale i ogromny zawód. Wychwalana przez tak wiele osób powieść była dla mnie ogromnym rozczarowaniem.
Nie zignoruję jednakże tego, że jest to debiut – to widać bardzo wyraźnie. Czy mimo kompletnego braku umiejętności przedstawiania wykreowanego przez siebie świata i przeźroczystości bohaterów należy tę powieść całkowicie skreślić? Nie do końca. Pomysł sam w sobie z jasnowidzeniem, zaświatami, obozem karnym zarządzanym przez obcą rasę, jest dosyć oryginalny. Kuleje jednakże samo jego przedstawienie. Zbyt duży natłok informacji i przeskoki czasowe sprawiają, że osobiście czułam się, jakbym coś ważnego ominęła. Niejednokrotnie cofałam się w rozdziałach, utwierdzając się jednak w przekonaniu, że to nie we mnie tkwi problem, a w sposobie pisania autorki.
Czas Żniw otrzymuje ode mnie cztery na dziesięć gwiazdek. Powieść nie przypadła do mojego gustu czytelniczego, jednakże nie odbiorę jej pewnej oryginalności i nie skreślę całkowicie, mimo że kompletnie mnie nie porwała. Nie ciekawi mnie, co będzie się dalej działo w tej historii. Mam jednakże dwie kolejne części, dlatego zapewne kiedyś sięgnę po nie, by przekonać się, czy kolejne tomy są lepsze. Na razie jednakże muszę odpocząć od zaświatów i jasnowidzów.