Są takie książki, obok których nie da się przejść obojętnie. Nagle wydaje się, że każdy o nich mówi, z instagrama wysypują się zdjęcia danej powieści, bo każdy nakręcony czyta, wychwala i łańcuszek uwielbienia ciągnie się wciąż dalej i dalej, tworząc wokół książki swego rodzaju mały kult wyznawców. Pamiętam doskonale, kiedy „Buntowniczka z pustyni” autorstwa Alwyn Hamilton, nagle owładnęła bookstagramem i wyskakiwała praktycznie w każdej księgarni internetowej. Tego nie dało się nie znać, podobnie jak „Czasu Żniw” , na który hype był równie wielki. Czasami jednak bywa tak, że wszechobecne uwielbienie przytłacza i nie ma się ochoty wówczas uczestniczyć w szale na daną pozycję. Ja, mimo że „Buntowniczkę z pustyni” znałam…